Różne myśli mi migały miyndzy uszami, jak żech se w niedziele dopołednia pieszo wracoł z jednej podarzónej imprezki w Stanisłowicach. Miyndzy innymi żech rozmyśloł nad jednym zagadniyniym, kiere mi uż miyndzy uszami migało pore razy przed tym. Rozmyślołech o tym, jak długo może być człowiek zakochany...
Nie jem śniadania, bo myślę o Tobie,
Nie jem obiadu, bo myślę o Tobie,
Nie jem kolacji, bo myślę o Tobie,
Nie śpię... bo jestem głodny.
Kiejsi kajsi żech czytoł, że tyn piyrfszy etap miłości, kierego przejawy tak pieknie określo powyższy wierszyk, trwo maksymalnie dwa roki, wyjóntkowo dłużyj. W związku z czym ostatnim czasym o tym rozmyślóm czynści niż downij...
Podczas tej niedzielnej drogi do dómu żech na żodnóm definitywnóm odpowiedź nie prziszeł, ale w sumie żech żodnóm nie hladoł. Chciało se mi głównie o tym fszystkim rozmyślać, boch mioł głowe pełnóm wrażyń z imprezki. Ale dzisio żech podczas surfowanio po necie natrefił na ciekawy artykuł, kiery twierdzi, że zakochanie (albo bardziyj ogólnie miłość) se skłodo z 3 kolejnych etapów: pożądania, zauroczenia a przywiązania. Tako definicja mnie naprowadziła ku (do mnie optymistycznymu) stwierdzyniu, że żech je zakochany wszerz - równocześnie przywiązany, zauroczony a pożądający... Z czego płynie, że żodne przejści do dalszego etapu (chciane czy niechciane) mi nie zagrażo...
Na drugóm stróne w nieśmiertelność miłości uż nie wierzym... Ale znocie taki to z regułami a wyjóntkami, ni?
pewny link | komentarze (14)
© fszystki fpisy sóm moje:) Chester